Odkąd przeczytałam „Chemię śmierci” Simona Becketta, czyli książkę, od której zaczęła się moja przygoda z literaturą, zapałałam wszelkim uwielbieniem do powieści związanych z medycyną. I o ile ten wątek ukazany w historii Becketta różni się od tego, który widnieje na kartach powieści Tess Gerritsen, nie mogę narzekać, ponieważ ukazany jest zaskakująco dobrze. Tylko, czy to wystarczy, aby cała historia była porywająca?
Na stole operacyjnym leży kobieta. Jest ona jedną z pielęgniarek miejscowego szpitala. Zgoła banalny zabieg chirurgiczny, któremu miała zostać poddana pacjentka, staje się ostatnią rzeczą, która wydarzyła się w jej życiu. Ostatnia prosta… O błąd w sztuce lekarskiej zostaje oskarżona anestezjolog Kate Chesne, a rodzina zmarłej wynajmuje adwokata Davida Ransoma, który jest przekonany o winie lekarki. Gdy kolejna pielęgniarka ginie w tajemniczych okolicznościach, zrzucona na Kate wina zdaje się nie mieć już żadnego poparcia. David i Kate rozpoczynają więc własne śledztwo i wplątują się w spiralę niewyjaśnionych wydarzeń sprzed lat. „Nasza natura jest tak ułomna, że popycha nas do robienia przedziwnych rzeczy. Łącznie z zabijaniem.” Mamy tutaj do czynienia z książką niewielkiego formatu, jak i objętości, ponieważ całość liczy niecałe 300 stron. I choć powieść nie może poszczycić się szczególną wielkością, tak uważam, że wszystko to, co powinno się w niej znaleźć, zostało tutaj zawarte. Mamy ciekawie wykreowanych bohaterów oraz dobrze przedstawiony portret psychologiczny wybiórczych charakterów. Akcja skupia się przede wszystkim na przedstawieniu punktu widzenia Kate oraz Davida i tutaj niestety nie obyło się bez powszechnie znanych nam schematów. Jednym z nich jest, chociażby jedna z postaci, którą poznajemy jako osobę, z którą ciężko dyskutować, z taką, która jest przekonana o swej racji, lecz pod wpływem następujących wydarzeń zmienia się o 180 stopni. Człowiek do rany przyłóż… Niestety jest to ukazane niezbyt subtelnie, a ja — czytelnik, zwracam na takie rzeczy sporą uwagę. „Każdy nosi w sobie agresję. Ujawnia się zwłaszcza wtedy, gdy musi bronić tych, których kocha. Miłość i nienawiść od zawsze idą w parze.” Cytat, który właśnie przeczytałeś drogi czytelniku to preludium do tego, co tak naprawdę definiuje tę książkę. Pomimo bardzo dobrego opisu wątków związanych z medycyną, które są szczegółowe, prostym językiem napisane, że nawet laik zrozumie, o co w nich chodzi, mam wrażenie, że pisarka skupia się na czymś zupełnie innym, niż początkowo czytelnik zakładał. Sięgając po tę powieść, nastawiłam się na thriller medyczny, z którego wyciągnę pewne informacje związane z zawodem lekarza. Mam jednak wrażenie, że to, co właśnie przeczytałam to romans, a nie thriller z prawdziwego zdarzenia. Moim zdaniem, gdyby autorka skupiła się w większym stopniu na wątkach właśnie od strony medycznej, całość byłaby bardziej interesująca, a trzeba powiedzieć, że Tess Gerritsen pisze je naprawdę wyśmienicie. Właśnie one powinny definiować tę książkę. Niestety, pomimo bardzo dobrego pióra, jak i lekkiego stylu, otrzymałam coś, czego się nie spodziewałam, a w tym kontekście to raczej wada niż zaleta. „Dobry Boże, czasem przeszłość powraca, żeby nas zniszczyć.” Mimo wszystko „Czarna loteria” to książka, przez którą się płynie. Choć historia z początku nie porywa czytelnika, to im dalej w las, tym lepiej. To, czego z pewnością nie można zarzucić pisarce to przede wszystkim monotonny styl. Autorka posługuje się lekkim piórem oraz niezbyt wyszukanym słownictwem, przez co powieść czyta się szybko i przyjemnie. Nie jest to historia z głębokim przesłaniem, a raczej taka, którą czyta się w pochmurny jesienny dzień. Moim faworytem z pewnością nie będzie, lecz Tess Gerritsen dam szansę jeszcze nie raz.
Moja ocena: 5/10*
Za możliwość zrecenzowania powieści, dziękuję wydawnictwu Harper Collins.
Lubię książki autorki, a ten tytuł mam chyba w domu w innym wydaniu. 😉 Dawno nic jej nie czytałam, chyba czas to zmienić. 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Jak najbardziej 🙂
PolubieniePolubienie