O tym, iż Norwegia jest jednym z najlepszych krajów do życia, powie zapewne wielu z nas. I choć coroczne wskaźniki najbardziej rozwiniętych państw świata (Human Development Index) zdecydowanie na to wskazują, nie da się nie zauważyć, iż państwo niemalże idealne, posiada wiele wad oraz luk, chociażby w prawie działania instytucji takiej jak Barnevernet, o której traktuje ta książka.
Barnevernet (nor. et barn – dziecko, et vern – ochrona) to instytucja publiczna działająca na terenie całej Norwegii, której głównym założeniem oraz celem jest opieka nad dobrem dziecka. Cieszy się ona niechlubną opinią głównie wśród imigrantów z Europy Wschodniej, którzy ostrzegają się przed nią wzajemnie na forach internetowych: że zabiera dzieci, rozdziela rodziny, posądza rodziców o niestabilność psychiczną lub nawet podburza dzieci do zeznawania przeciwko bliskim. „Ktoś mieszka w Norwegii i może to potwierdzić? Jak nie lubię sąsiadki, to dzwonię, że uderzyła dziecko, wpada >>gestapo<<, odbiera jej dziecko, nie pytając nawet, co i jak?” Jak każda instytucja, Barnevernet ma swoje wady, jak i zalety. Problem pojawia się jednak wtedy, gdy każda ze stron patrzy na dobro dziecka wyłącznie ze swojego punktu widzenia. Jak wiadomo, Norwegia postrzegana jest przez wielu jako „raj na ziemi”. Tylko gdzie są granice tego raju? Czy naród, który znajduje się w czołówce najszczęśliwszych państw świata, naprawdę funkcjonuje doskonale i ludzie nie mają na co narzekać? Maciej Czarnecki w swoim reportażu ukazuje różne spojrzenia na instytucję Barnevernet, jak i na samą Norwegię oraz Norwegów. Z jednej strony mamy zrozpaczonych rodziców, którym odebrano dzieci z (dla wielu z nich) błahych powodów, z drugiej strony mamy urząd, który zapobiegawczo reaguje w każdej sytuacji, gdy tylko istnieje ryzyko, iż może dziać się coś niedobrego. Niestety, choć obie strony często dążą do tego, by dziecko, jak i cała rodzina żyli w zdrowym, spokojnym otoczeniu, a najmłodsi wychowankowie wyrośli na odpowiedzialnych i samodzielnych członków społeczeństwa, pozostają kwestie barier, zarówno językowych, jak i kulturowych. „Oni są od pokoleń chowani na zimno. Tu nie ma tak, że dziadkowie mieszkają razem z rodzicami. Wszyscy są osobno. Może dlatego nie potrafią zrozumieć, jak boli zabranie dziecka? Dla nich to decyzja urzędowa.” Autor opisuje poszczególne bariery, podając nam je praktycznie na tacy: poczynając od niedoświadczonych urzędników zaraz po studiach – „Większość z ponad pięciu tysięcy stu zatrudnionych w gminnych urzędach ma za sobą trzyletnie studia z pracy społecznej lub ochrony dziecka. Niektórzy wykładowcy twierdzą, że należałoby wydłużyć naukę do pięciu lat.” – przez brak znajomości języka oraz niewykwalifikowanych tłumaczy. I na tym polega problem. Przypuszczalnie, czy chcielibyśmy, żeby ktoś bez doświadczenia nas osądzał? Decydował o przyszłości rodziny i jej dobru? Myślę, że nie. Dlatego, żeby pokonać dzielące nas bariery, wiedząc, iż życie będziemy układać sobie w innym państwie, powinniśmy doprowadzić do maksymalnego ich skrócenia, np. ucząc się języka. Nie zapominajmy również o tym, że kultura krajów skandynawskich, jak i kultura oraz sposób wychowywania dzieci, chociażby w Polsce jest zupełnie inny. Można sądzić, iż my jako naród podchodzimy do kwestii wychowania bardziej na luzie. „Norweskie państwo opiekuńcze zapewnia obywatelom i rodzinom szeroką pomoc: długie urlopy wychowawcze, hojne zasiłki, doradztwo, ale też szybko wkracza, gdy coś jest nie tak. Państwo polskie daje mniej, ale i wymaga niewiele.” Podczas gdy my skarcimy dziecko, krzycząc na nie za złe zachowanie, Norweg odbierze to jako sygnał, iż w domu może dziać się coś niedobrego. Dlatego też, choć dla wielu jest to sprzeczne z ich poglądami – powinniśmy dostosować się do zasad panujących w danym kraju. Reportaż ten traktuje o państwie, można by wręcz powiedzieć absurdalnym, gdzie norweski ideał nieraz staje się karykaturą. „W 2011 od Bergen po Kirkenes zabrakło masła, bo rząd wprowadził gigantyczne cło na ten produkt z zagranicy, a rodzimy monopolista nie nadążał z produkcją. Tego samego roku członkowie norweskich służb specjalnych, teoretycznie świetnie przeszkoleni, niemal potopili się na pontonie, próbując ratować ofiary Andersa Breivika na wyspie Utøya.” To samo tyczy się Barnevernet – poprzez odebranie zbuntowanej córki matce, przenoszenia jej do kilku rodzin zastępczych, z których żadna nie dawała sobie rady, wpadnięcie dziewczyny w złe towarzystwo, po zakaz zbliżania się córki do matki i w końcu umieszczenia dziecka w szpitalu psychiatrycznym. Przez bunt? Kto z nas się nigdy nie buntował? Owszem, Barnevernet z pewnością robi wiele dobrego. W reportażu spotkać możemy się z wypowiedziami osób, które ze współpracy z tą instytucją wyniosły wiele dobrego. Uważam jednak, że zresztą jak każdy system, nie jest on idealny. Zbytnia ostrożność i przesada nie zawsze idą w parze z dobrem dziecka, rodziny, jak i społeczeństwa.
Moja ocena: 9/10*
Pokazalas mi Norwegię od strony o jakiej nie zdawalam sobie sprawy. Tak jak piszesz z jednej strony raj na ziemi ale z drugiej może zamienić sie w koszmar. Niestety przeprowadzajac sie do innego kraju musimy zdawac sobie sprawe zz ich reguł gry. Na pierwszy rzut oka organizacja funkcjonujaca na granicy przyzwoitości i praw ludzkich, ale z drugiej strony z jakiegos powodu takie prawo weszlo w tym kraju.wielu dzieciom z pewnością pomogli a o reszcie to przykre ze tak latwo ktoa moze odebrać ci prawa do dziecka.
PolubieniePolubienie
Wydaje mi się, że żaden kraj nie jest jednoznacznie dobry lub jednoznacznie zły, życie w każdym z nich ma swoje zalety jak i wady. Po reportaż na pewno sięgnę, uwielbiam tytuły z Czarnego!
PolubieniePolubienie