Długo zastanawiałam się nad tym, czy by nie zapoczątkować na blogu serii postów dotyczących prawidłowej wymowy skandynawskich, a w szczególności norweskich nazw. Dlaczego? Ponieważ ekspertem w tej dziedzinie nie jestem i bałam się, że wprowadzę was w błąd. Czy się nadal boję? Oczywiście, lecz w końcu postanowiłam się przełamać, a przekonała mnie do tego głównie jedna niedawna sytuacja.
Ten post jest jedynie wprowadzeniem do całego cyklu i omówieniem najważniejszych spraw oraz głównej idei, wiążącej się z rozpowszechnieniem języka norweskiego na blogu, jak i w blogosferze ogólnie.
Co to za wydarzenie? Pracując sezonowo na stoisku z pamiątkami, człowiek głównie spędza czas wśród obcokrajowców. Ku mojemu zaskoczeniu do Polski przyjeżdża wielu Skandynawów, w tym najwięcej Szwedów, zaraz po nich są Norwedzy oraz Duńczycy. Obecnie mogę powiedzieć, że trafiła mi się wymarzona robota. 😉 Dlaczego? Ponieważ często zdarza mi się mówić moim łamanym norweskim z turystami, a to, co sprawia mi jak największą radochę to fakt, iż oni mnie rozumieją! Wystarczyła jedna rozmowa, a pod koniec usłyszałam „Wow. That’s really good pronunciation”. To wystarczyło. 🙂 Zważając na to, że pozornie proste zdanie w języku norweskim wypowiedziane trochę inaczej może zmienić całkowicie jego znaczenie – łatwo nie jest.
Więc jak to jest z tym czytaniem skandynawskich nazw? Na co to komu? A po to, żeby nie męczyć się przy powieściach takich autorów jak Jo Nesbø, Stieg Larsson, Camilla Läckberg czy Yrsa Sigurðardóttir. Wiadomo, znajdą się tacy, którym to nie sprawia problemu, lecz patrząc po niektórych moich znajomych, jak starają się przebrnąć przez treść poszczególnych powieści – no… idzie ciężko. Inna sprawa dotyczy osób, które swoje opinie o książkach ukazują w formie filmu wrzuconego na youtube’a. Uwierzcie mi, nie mam nic przeciwko booktuberom czy vlogerom (sama wielu z nich oglądam na bieżąco), lecz niewypowiedzianie szlag mnie trafia, gdy po raz setny słyszę „Jo Nesbo”, a nie „Ju Nesbe”. Wiem, że z perspektywy osoby, która nie uczy się danego języka, jest to nic nieznaczący szczegół, lecz mnie osobiście to kuje w uszy. Wiecie dlaczego? Ponieważ żyjemy w czasach gdy wszystkiego możemy się dowiedzieć z internetu. Nie wiesz jak przeczytać dane nazwisko? Obejrzyj chociażby urywek wywiadu z autorem w jego ojczystym języku i wsłuchaj się w to, jak wypowiadane jest dane imię. Dużo tego jest na youtube. Proste. 🙂 Spolszczanie wszystkiego nie jest sposobem, w każdym razie dla mnie.
W porządku. Koniec bycia takowym „hejterem”. Jaka jest idea? Nazwijmy ten cykl takim moim małym projektem na połączenie bloga literackiego z jedną z moich pasji – językiem norweskim – przy okazji ułatwiając czytelnikom szybsze czytanie książek autorów nordyckich. Nikt nie lubi się zastanawiać długo nad jakąś nazwą, której nie potrafi przeczytać. Zazwyczaj to pomijamy, a może właśnie ta nazwa lub nazwisko ma duże znaczenie? Może to ono jest kluczem do rozwiązania zagadki? W każdym razie – ideą jest przybliżenie czytelnikom kultury nordyckiej, jak i samego języka norweskiego.
W kolejnej odsłonie (pierwszej szczegółowej) cyklu postaram się omówić powieści Jo Nesbø. Tymczasem mam nadzieję, że seria postów tego typu będzie dla niektórych czytelników przydatna. 🙂