Są takie książki, które wywołują uśmiech na twarzy mimo historii, która nie opiera się na czymś przyjemnym i z założenia nie jest ona komedią. Było to moje pierwsze spotkanie z twórczością Sarah J. Maas, a powieść, o której mowa to „Dwór cierni i róż” – pierwszy tom trylogii o tym samym tytule.

Mamy tutaj do czynienia z łowczynią imieniem Feyra. Podczas srogiej zimy zapuszcza się ona w pobliże muru oddzielającego ludzkie ziemie od ziem Prythianu, zamieszkanej przez wyjątkowo niebezpieczne stworzenia, które przed wiekiem panowały ziemiami tego świata. Dziewczyna zabija ogromnego wilka, przez co wplątuje się w niemałe tarapaty. W drzwiach jej chaty staje pochodzący z wysokiego rodu Tamlin w postaci bestii, żądając zadośćuczynienia za popełniony czyn. Feyra musi wybrać między śmiercią z jego rąk a podróżą z Tamlinem do Prythianu, gdzie spędzi resztę swoich dni. „Lepiej umrzeć z uniesioną głową, niż płaszcząc się niczym nędzny robak.” Powiem Wam, że z taką książką jeszcze się nie spotkałam. Z powieścią tak najeżoną błędami logicznymi, z marną próbą pisania poetycko oraz z historią do bólu przewidywalną. I choć z początku myślałam, że winę za to ponosi tłumaczenie, tak zdałam sobie sprawę, że to wcale nie jest wina tłumacza, ponieważ sięgnęłam po oryginał w formie ebooka. Jednak zacznijmy od początku. Gdybym nie przeczytała wcześniej „Sagi o Ludziach Lodu” autorstwa Margit Sandemo, miałabym teraz czysty umysł i mogłabym się inaczej do tej książki odnieść. Niestety od samego początku nie dawała mi spokoju myśl, że mnóstwo wątków z „Dworu cierni i róż” pokrywa się z poszczególnymi tomami Sagi, a mianowicie z „Zauroczeniem” ze względu na osobowość głównej bohaterki, zainteresowania, jak i wątek miłosny ukazany w historii, czy chociażby z „Ogrodem śmierci” ze względu na ostatnie wydarzenia ukazane w obu powieściach. I to jest właściwie — jeden z niewielu — pozytyw, przez który tę książkę przeczytałam do końca. Z początku historia wydała mi się strasznie naiwna i przez większość czasu spędzonego przy lekturze tak właśnie o niej myślałam. Główną tego przyczyną był sam zarys fabuły, bo wyobraźcie sobie taką sytuację — i nie jest to spojler dotyczący treści — zabiliście kogoś. Po czym do waszego domu przychodzi bestia, która zamiast skopać Wam tyłek, zamiast pomścić śmierć swojego przyjaciela, zabiera Was ze sobą na swoje ziemie, gdzie macie dożyć starości w luksusie, którego wcześniej nie zaznaliście. Wyczuwam tutaj początki syndromu sztokholmskiego u Feyry, a u niego zaburzenia pojmowania rzeczywistości. I choć autorka wspomina w historii przyczyny takiego układu, tak ten wątek i tak kompletnie nie ma sensu. W każdym razie taka jest moja opinia. Na całe szczęście w miarę poznawania treści wszystko się wyjaśnia, a intryga uknuta przez autorkę powieści zaczyna mieć jakikolwiek sens. Tylko co z tego, skoro bohaterka zachowuje się lekkomyślnie, i choć Sarah J. Maas stara się tłumaczyć zachowanie wykreowanej przez siebie postaci, nie jest to zbytnio przekonujące. Do tego książka najeżona jest tekstami, które są kompletnie nielogiczne, i choć wiem, że większość z nich to metafory, to niektóre nich są tak ujęte, że musiałam się momentami palnąć w czoło z zażenowania. Takimi przykładami mogą być, chociażby cytaty typu: „Aż w końcu dostrzegłam zbliżającą się falę ciszy.”, „Zbliżył się do mnie, tak jakby chciał zostawić za sobą mrok, tę ponurą plamę losu Luciena.” (ponurą plamę losu?), „Wypełnił mnie słoneczny blask.”, „Nasze ciała się zetknęły, a jego ciepło wlało się we mnie.” (i nie jest to opis stosunków seksualnych), „Pozwoliłam świtowi wniknąć we mnie i wzrastać z każdym ruchem jego warg (…)”, „Niewidzialne pazury jeszcze raz łagodnie popieściły moje myśli, po czym zniknęły.”, „Byliśmy plątaniną kończyn i zębów.” (i o ile zrozumiem jeszcze plątaninę kończyn, tak zębów nie potrafię zrozumieć. Niby jak? Ocierali się o siebie tymi zębami? Spróbujcie sobie to wyobrazić) oraz „Głos Amaranthy z ledwością przebijał się przez ryk krwi w moich uszach” (rozumiem, że może komuś szumieć w uszach, ale ryk krwi? Co to? Jedna krwinka krzyczy do pozostałych coś w stylu „Na wojnę z nią!” przez co wydają z siebie ryk?). Już pomijam tutaj kwestię zapachu magii, ponieważ jedyne co na ten temat wiemy, to to, że woń magii okropnie drażniła nos głównej bohaterki. Autorka nawet nie pokusiła się, żeby chociaż porównać ten zapach do czegoś, co znamy. I wybaczcie mi ten wydźwięk, ale inaczej nie umiem tego ująć. Pewnie wielu z Was pomyśli, że to, co piszę to zwyczajnie czepialstwo dla samego czepialstwa. I choć tak nie jest, to wiem, że nie do każdego trafi to, co właśnie piszę. Są tutaj momenty, gdzie absurd goni absurd. To było tak złe, że aż śmieszne. I mówię to całkowicie na poważnie. Czytając „Dwór cierni i róż” czułam, że po odłożeniu tej książki będzie mi brakować bzdur, które wywołują u mnie falę śmiechu i zażenowania. Przyznam się Wam, że właśnie z tego powodu kupiłam pozostałe dwa tomy. Sarah J. Maas potrafi zaciekawić czytelnika. Mnie zaciekawiła, pomimo tych głupot, które nam serwuje od czasu do czasu. Wiem, że je przeczytam na pewno, bo bawię się przy tym znakomicie. Mimo wszystko uważam, że jest to średnia książka, jednak jest to wyłącznie moja opinia i nie każdy musi popierać moje zdanie.

Ocena: 2 na 5.

12 myśli na temat “Tak złe, że aż śmieszne — Sarah J. Maas „Dwór cierni i róż”

  1. Ja, powiem szczerze, jestem zachwycona tą książką. Zgadzam się, że jest w niej wiele błędów logicznych, co czasem wyprowadza z równowagi. Uważam jednak, że sama fabuła, postacie oraz przygody są warte odrobinę poświęcenia. Jeśli chodzi zaś o metafory np. takie jak “byli plątaniną kończyn i zębów” to znajdują się one w wielu książkach młodzieżowych, a ta nie jest wyjątkiem. Myślę więc, że tytuł artykułu jest w tej sytuacji zbędny. Oczywiście szanuję cudze zdanie i rozumiem, że nie wszystkim ludziom może się podobać.
    Pozdrawiam serdecznie

    Polubione przez 1 osoba

  2. Książki Maas mają naprawdę wielu fanów, głównie wśród młodzieży. Mam wrażenie, że to dlatego, że nie wymagają za dużo myślenia (nie potępiam tu absolutnie czytających młodych i nie sugeruję, że nie myślą!). Sama czytałam już część Szklanego Tronu i widzę, że w Dworach jest niewiele lepiej…

    Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz