Dzisiaj oficjalnie mija drugi rok, odkąd prowadzę bloga. Szybko minęło. Dlatego też, z tej okazji zorganizowałam mini Q&A, na które Was serdecznie zapraszam. 🙂
Czy byłabyś zainteresowana stworzeniem jakiegoś cyklu razem?
To pytanie zadała mi Anna z bloga Marzenie Literackie i od razu napiszę, że tutaj odpowiedź jest oczywista. Tak, jestem zainteresowana. Jestem pewna, że stworzyłybyśmy razem całkiem niezłą powieść. Jednak ostrzegam, że lubię pisać teksty w stylu Chrisa Cartera i Simona Becketta, więc łatwo nie będzie. 😀
Jak zaczęła się Twoja skandynawska przygoda?
Nie umiem jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Z jednej strony od zawsze ciągnęło mnie do ciepłych krajów, a od zimnych trzymałam się z daleka. Myślę, że tym, co mogło mieć na mnie największy wpływ, był po prostu metal, którego słuchałam namiętnie odkąd pamiętam. Zaczęło się od grupy HIM, której wierną fanką jestem do dziś tak jak i moja mama. 🙂 Najpierw była fascynacja językiem fińskim (swoją drogą chcę się go nadal nauczyć, więc pewnie po skandynawistyce pójdę na kurs lub na studia związane z tym językiem), potem automatycznie poprzez miłość do norweskiej klasyki black metalu przeszło na język oraz kulturę Norwegii i pozostało tak do dziś.
Jaka książka zmieniła coś w Twoim życiu?
„Chemia śmierci” Simona Becketta, która zapoczątkowała moją przygodę z kryminałami, thrillerami oraz sensacją, jak i będąca pierwszą „zrecenzowaną” powieścią na tym blogu. Od niej zaczęła się moja szersza przygoda z literaturą, przygoda z kryminalistyką, której co prawda nie studiuję, ani nie kształcę się w tym kierunku, lecz bardzo się nią interesuję, oraz książka ta nakierowała mnie na tematy związane z medycyną sądową. Tak więc wszystko, co związane z daną tematyką zaczęło się od „Chemii śmierci” Simona Becketta.
Bez przeczytania której książki nie wyobrażasz sobie życia?
Jak napiszę, że taka istnieje, lecz nie została wydana (mój Boże, co by to było), to będzie dobrze? 😀 Mam tutaj na myśli własny pamiętnik, który jest totalną kopalnią wielu wspomnień, tych radosnych, neutralnych, jak i przygnębiających. Wiadomo, że wiele rzeczy po pewnym czasie umyka nam z pamięci, a przecież każdy z nas niektóre chciałby móc kiedyś sobie powspominać. Dlatego też nie wyobrażam sobie życia bez tego, bądź co bądź „przypałowego” jak to się teraz mówi, zeszytu. Taka moja prywatna pokręcona historia. 😉
Jaka była pierwsza książka, którą przeczytałaś w języku obcym?
Przeczytana ze zrozumieniem? 😉 Tak naprawdę, jedyną książką, jaką przeczytałam w języku obcym, była powieść Jo Nesbø „Hodejegerne”, czyli „Łowcy głów” w oryginale. Całość czytałam na głos. Głównie po to, by opanować wymowę języka norweskiego, lecz mój zasób słownictwa był bardzo ubogi i nie rozumiałam z niej praktycznie nic. Zarys fabuły znałam całkiem dobrze, ze względu na to, iż wcześniej miałam do czynienia z wydaniem polskim, dlatego też dane fragmenty i wątki „wyłapywałam” właściwie po nazwiskach lub słowach podobnych do naszych, lub angielskich. Mimo wszystko szło bardzo, ale to bardzo opornie. Do tej pory jest to jedyna książka obcojęzyczna, jaką przeczytałam. Zamierzam się za nią zabrać ponownie, lecz teraz próbując coś z niej jednak zrozumieć.
Jak mówiłam „mini” Q&A, choć odpowiedzi na pytania do krótkich chyba nie należą. A Wy? Jak odpowiedzielibyście na dane pytania?
Vi ses! 😀
Kolejnych lat!
PolubieniePolubienie
Ja już zaczęłam uczyć się fińskiego – to inspirujące wyzwanie. 😀
A może pomyślimy razem o cyklu na blogu? 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ja muszę najpierw opanować norweski, bo mi się wszystko wymiesza. A co do cyklu na blogu – chętnie 🙂
PolubieniePolubienie
Ja jeszcze nic obcojęzycznego nie przeczytałam, choć pewnie po włosku bym dużo zrozumiała, ale nie czerpię z takiej lektury przyjemności.
Kolejnych lat blogowania!
PolubieniePolubienie