Powieści z gatunku science-fiction, steampunk, cyberpunk są dla mnie względną nowością, a kreacje światów, bohaterów, które są ich główną cechą rozpoznawczą to istna zagadka. Dlatego też, po przeczytaniu pierwszego tomu „Wojen Alchemicznych” Iana Tregillisa mam co do tego mieszane uczucia.
Gdy w XVII wieku naukowiec i zegarmistrz Christiaan Huygens stworzył pierwszego klakiera, świat ludzi zmienił się diametralnie. Holandia, powołując do życia mosiężną armię, stała się supermocarstwem dzierżącym niepodzielną władzę w Europie. Trzy stulecia później obecny stan utrzymuje się, jednak Francja za wszelką cenę broni własnych przekonań w stosunku do wolności każdej istoty, co doprowadziło do starć wojennych pomiędzy obiema stronami konfliktu, kończącym się kruchym rozejmem pomiędzy nimi. Jeden klakier o imieniu Jax postanawia się jednak zbuntować w imię wolności oraz zerwać z niewolniczą więzią łączącą go ze swoimi panami – geas. „- Nigdy nas nie zrozumiesz – ty, która postrzegasz nas jako byle maszyny, narzędzia. Nasze tabu, nasze poczucie tożsamości… Jak mogłabyś zrozumieć to, czego istnienia zaprzeczasz?” Powieść Iana Tregillisa jest wprowadzeniem do obszerniejszej historii „Wojen Alchemicznych”, dlatego też rozumiem fakt, iż kompozycja pierwszego tomu ma nas wprowadzić w wykreowany przez autora świat, bohaterów, jak i wydarzenia. Patrząc od tej strony, wiem, że mnogość szczegółów oraz faktów w tej powieści jest nieunikniona. Mam jednak wciąż nieodparte wrażenie, iż autor postawił wszystko na jedną kartę i wrzucił do jednego worka wszystko to, co mogłoby być rozplanowane na kolejne tomy serii. To sprawia, iż czytelnik może nieco pogubić się w fabule, czego doświadczyłam właśnie ja. Być może moje kręgi zainteresowań tak bardzo odbiegają od danej tematyki, że mój umysł, przyzwyczajony do szybkiej akcji, zagadek kryminalnych oraz prostej narracji, wnikając w tę historię, w której z pozoru nie ma za wiele logiki – pogubił się. Jest to książka, która znacząco odbiega od tego, co znałam z przeczytanych już wcześniej powieści. „Obraz sytuacji wyłoniony z przechwyconych przez niego wiadomości przesyłanych lampami utwierdził go w przekonaniu, że na dole rozpętało się istne piekło.” Chcąc poznać nowe gatunki, czy nowe typy literatury zdarza się, iż nie zawsze trafimy na powieść odpowiednią dla nas i myślę, że tak właśnie stało się w tym przypadku. Nie mogę bowiem odmówić autorowi wyobraźni, ponieważ wykreowany przez niego świat, choć trudny do przyswojenia, jest oryginalny i nietuzinkowy, a poruszany przez niego temat buntu, chęci bycia wolną i odrębną postacią, taką, która posiada własny rozum, sprawia, iż pod względem psychologicznym powieść jest dopracowana. Z innego punktu widzenia muszę odnieść się do samego stylu autora, który zagłębia się w tak szczegółowe opisy, zwłaszcza techniczne, iż ciężko było mi przebrnąć przez tę książkę i zamiast przeczytać ją w tydzień, dwa, czytałam ją prawie trzy miesiące. Zdaje mi się, iż pobiłam swój czytelniczy rekord. Spowodowane było to mniej więcej tym, iż język zaserwowany nam w powieści był dla mnie nużący i zamiast wciągnąć się w historię, prędzej przy niej zasypiałam. Pochwalić muszę jednak wydanie, które od razu przyciąga uwagę. Duży plus dla wydawnictwa, ponieważ jest to jedno z najpiękniejszych wydań, jakie przykuły moją uwagę. „Czemu światło słońca było tak chłodne?” Myślę, że nie powrócę już do „Wojen Alchemicznych” i zostawię tę książkę osobom, które zaczytują się w szeroko rozumianej fantastyce oraz właśnie w klimatach steampunkowych. Myślę, że czytelnicy takich gatunków ujrzą w tej powieści więcej, niż ja mogę ujrzeć.
Moja ocena: 4/10*
jak dla mnie fabuła książki jest za bardzo skomplikowana… chyba jednak ten gatunek nie jest dla mnie…
pozdrawiam
PolubieniePolubienie
Przyznam, że nie lubuję się w gatunku fantasy, więc trudno mi takie książki oceniać. Jednak taki przesyt wszystkiego, pewnie drażni mnie w każdej książce, niezależnie od gatunku.
PolubieniePolubienie